Ostatnio popularnymi wpisami są...

2010-03-02

Licencjonowany ekspert smutku? / Ekwilibrium

"widzę różnicę w naszych zachowaniach. On wszystko przezywa bardzo spokojnie, milcząco, cicho. dojrzale i z dystansem. a ja..? ja zachowuję się przy Nim jak dzieciak."
Ostatni, czy wiesz o tym, że czuję, jakbym składał się z dwóch różnych osób? Ale spokojnie, myślę, że nie jest to żadna choroba psychiczna. Po prostu w pewnych sytuacjach nie pozwalam sobie na pewne zachowanie i wszystko to, co nie ma ujścia, kumuluje się tworząc odrębną postać, z własnym charakterem, sympatiami i antypatiami i zachciankami.
Od młodości czułem, że to, w jaki sposób widzę świat, jest trochę poważniejsze, niż u innych osób. Może dlatego, że potrafiłem przeżywać nawet najmniejsze rzeczy bardzo dogłębnie? Trochę to mi się zdawało dziewczęce, ale nic tak naprawdę nie mogłem zrobić. Rosłem więc wrażliwy, nieśmiały, często bez wiary we własne możliwości. Teraz może nawet bym podpadał pod styl myślenia emo, ale wtedy nie było takich cudaków. A nawet, jeśli by byli, na nic by się zdali, gdyż już od początku gimnazjum (okolice 2000 roku) ceniłem sobie samotność.
Ale potem... coś się we mnie złamało. Nie wiem już kiedy, nie wiem też co spowodowało tę zmianę... Ale wraz z upływem lat, widziałem, że obok mojej stoickiej natury, rośnie w siłę coś, co jest przeciwieństwem spokoju i ładu. I od tamtej pory cenię sobie na równi dwa stany - równowagi i chaosu. Czuję, że wewnątrz mnie zrównoważyła i zjednoczyła się natura dobroduszności i cynicznej bezpośredniości. Potrafiłem przez to zauważyć piękno, zawarte w smutku, jak i głupotę tkwiącą w idiotycznej radości.
A może ja już jestem tak spaczony, że nie potrafię rozróżnić stanu radosnego uniesienia i dołującego przygnębienia?

Ona myśli, że jestem zadowolony, będąc takim, jakim jestem. Jeszcze jej nie powiedziałem, że będąc młodszym nie zrobiłem tylu rzeczy, których chciałbym zrobić, a nie było mi dane. Tak naprawdę ta postawa spokoju była niejako narzucona przez otoczenie, a ja w miarę dobrze się w tym wszystkim poczułem...
Kiedy ona skacze, śmieje się, nuci i tryska radością, czuję, jak pęka mój pancerz. Ten, z którego byłem tak bardzo zadowolony, teraz mnie uwiera. Tak, jak mój system immunologiczny - nie przepuszczał niczego. Dzięki temu nigdy nie chorowałem... chorując mimo wszystko. Teraz chcę być bardziej żywiołowy, chcę dawać upust swoim radościom, pasji, sile witalnej, która pulsuje we mnie i zbiera się do eksplozji przy każdym skurczu i rozkurczu serca, każdym dotknięciu ludzkim.
Widzę, jak ta zaraza obojętności mi przechodzi. Czuję, jak przekleństwo, które krążyło w moim krwiobiegu, to przekleństwo odrzucania nadziei i radości, w końcu wychodzi ze mnie. Wprost w próżnię pustego Wszechświata, skazane na rozproszenie się w nicości.

Wiem, że smutek i samotność nie powinny być częstymi gośćmi w życiu człowieka. Jako buntownik uważam jednak inaczej i mam odwagę oraz siłę powiedzieć to wprost.

[Ta notka miała być o połowę krótsza i powinna posiadać tylko jeden tytuł - ten drugi - ale stwierdziłem, że utworzę fuzję obu wpisów, jako, że traktowały mniej więcej o tym samym. Wiem też, że w sumie nie wyczerpałem tematu...]
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
♫ Terence Blanchard - "25th Hour" Open Title

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz