Ostatnio popularnymi wpisami są...

2010-01-08

Co do minuty?

Ten dzień zaczął się dość radośnie dla mnie. Obudziłem się wcześnie i rozpierała mnie energia. Po kąpieli porannej wskoczyłem w ciuchy i zasiadłem do porannej lektury Sieci.
Po 13. wybrałem się na przystanek. Podróż do miejsca spotkania trwała mniej więcej (z podkreśleniem na "więcej") godzinę. Na miejscu byłem zasłuchany w jednym kawałku i prawie udało się jej zaskoczyć mnie. Niemniej podświadomie spojrzałem się w jej kierunku. Całus, całus.
W kolejce opowiadała o okolicy a ja, jak zwykle, robiłem z siebie wariata. Może dlatego wspomniała o Tworkach, przez które przejeżdżaliśmy. Opisywała, gdzie była impreza, gdzie dojechać, co odebrać, kiedy przyjść. Po chwili, jaką spędziliśmy na oczekiwaniu na jedzenie, wybraliśmy się na pierwszy, zapoznawczy, spacer po jej mieście.
Było naprawdę ładnie. Wysysałem spokój bijący z ośnieżonych ulic, próbując ze skutkiem śmiertelnym udławić niepokój, który mnie męczył od paru dni. Chyba się to udawało.
Zapoznałem się z jej dziadkiem. Trochę przypominał mi mojego. Na górze jej bracia zobaczyli mnie prawdopodobnie po raz pierwszy. Ja ich na pewno. Wtedy też poniosłem pierwszą tragikomiczną klęskę. Ryż przyjął konsystencję  kleju. O ile starszy brat nie narzekał werbalnie, tak młodszy nie był głupi i nie chciał go przełknąć. Boję się, co powiedział jej ojciec.
Potem wybraliśmy się na długi spacer. Chodziłem po ulicach i dróżkach, które nic mi nie mówiły, nanosząc się na mapę. Mapę, wyrytą w pamięci, zapełniającą się jej słowami i obrazami. Tak trafiliśmy nad zalew. Zamarznięty zalew, po środku nocy, z oświetlonym gdzieś w oddali domem jakiegoś bogacza. Była to niesamowita sceneria. Chyba to miejsce mi zostało najbardziej w głowie... Gdyby nie "wilk", pewnie byłaby też najprzyjemniejszą częścią - dla niej. A ten pies, ni to husky, ni to wilczur, błąkał się po ulicy. Bezpański? I tak, jak ja wcześniej wchłaniałem spokój, tak i on podjął zapach strachu i niepewności, podbiegając do nas. Nie wydawał się wrogo nastawiony, choć nie wiadomo, co może takiemu do łba przyjść.

Potem był ciąg dalszy naszej drogi. Dość długiej, przepełnionej historiami z życia.
Szkoła. Magiczne miejsca, o których nie śniło mi się nawet w najbardziej kolorowych snach, w tym erotycznych. A jako, że cierpię na bujną wyobraźnię, na najwyższym piętrze budynku zaczynałem obejmować ją, całując namiętnie. Wtedy poczułem przenikliwe zimno. Latarka. No tak, trzymałem ją w dłoni.
Przy piwie dowiedziałem się, jaka była. Całkiem ciekawa opowieść. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że przeszłość ludzi może być różna od teraźniejszości. A grzeszne myśli zaczęły znów krążyć wokół głowy.
Czekając na kolejkę znów ogarnął mnie niepokój. Każda minuta była ukąszeniem tego wilczura. Na szczęście była obok. Ukoiła moje nerwy, mój ból brzucha, moje myśli.
Teraz siedzę i puszczam w kółko ten sam motyw... Czuję się... nijak. Cóż za ironia, jeśli się spojrzy na tytuł utworu. Ten dzień kończy się smutno dla mnie.
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
♫ Terence Blanchard - Double Happiness

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz