Naprawdę muszę być głupi. Po co grzebać się w czymś, co nadal sprawia mi przykrość? No ale powiedziałem, że będę opisywał listopad, więc nie mogę teraz się wykręcić. Muszę jeszcze raz przebrnąć przez to... piekło.
Nie pamiętam, który był to dzień listopada. Wiem za to, że to był czwartek. Tak przynajmniej mi się wydaje. I że też człowiek takie nieistotne szczegóły pamięta...
Ogólnie, pamięta się o tym, co chce się wyrzucić z pamięci, a to, co dla nas ważne i istotne gubi się w zakamarkach umysłu. Ale dosyć z tą dygresją, nawet jeśli jest ona szalenie trafna.
... a może to nie był czwartek, a 13. dzień miesiąca? Ten bardzo pechowy...
Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. I gdybym mógł, cofnąłbym czas - nawet jeśli miałbym to zrobić gołymi rękoma, zużywając całą swoją energię, napinając każdy mięsień i spalając się przy tym...
... chociaż z drugiej strony, może to czegoś nas nauczyło?
Tego dnia, tego wieczoru, poczułem dziwne uczucie. Gdzieś w środku, coś po cichutku kiełkowało. Strach? Być może, choć zdawałem sobie sprawę, że przecież moje zachowanie jest irracjonalne. Przecież Dziewczyna może wyjść do swoich znajomych na imprezę, kiedy tylko chce. Przesadzam, powinienem się opamiętać.
Ale w pewnym momencie "chora" zazdrość wygrała ze mną w tej nierównej walce. Zadzwoniłem do niej. Zapytałem, co słychać. Usłyszałem, że domówka jest całkiem udana. Ponad sto osób, alkohol się leje, zabawa ponad wszystko. Trochę po tym telefonie się uspokoiłem. "Widzisz? Wszystko jest w jak najlepszym porządku." Kiełkowanie ucichło.
Była pijana, a myślała o "tym" już od dłuższego czasu. On, nie dość, że również był po wpływem, to jeszcze rzuciła go dziewczyna. Cóż za świetne wytłumaczenie, czyż nie?
"Robiła to w męskiej ubikacji, jak jakaś dziwka. Jak te puszczalskie, szesnastoletnie panienki, na imprezach, po paru piwach..."
Nie, moja Dziewczyna nie jest dziwką, nie jest łatwa, i w ogóle, kurwa mać, nikt nie ma prawa tak o niej mówić!!
Powiedzmy więc, że była to końcówka drugiego tygodnia listopada - oto umiejscowienie w czasie. Żyliśmy sobie, jak gdyby nigdy nic. Ale teraz to w niej coś kiełkowało. Coś, co truło ją od środka. Żłobiło cienie na jej twarzy. Wykrzywiało uśmiech. Coś się działo, a ja nie wiedziałem, gdzie się pali, gdzie się sypie.
_________________________________________
♫ Normalsi - Patologia
PS. I co z tego, że chaotyczny jest ten post? Nie potrafię powstrzymać drżenia rąk, nie potrafię się teraz odnaleźć w samym sobie. A to nie koniec historii...
Ostatnio popularnymi wpisami są...
2011-01-25
2011-01-18
Ostatnie dni? (1)
Siedzę przed komputerem, zastanawiając się, jak zebrać materiał, który narósł przez cały ten czas, który byłem z dala od Internetu, a przede wszystkim - od mojego bloga. Wydarzyło się przecież tyle rzeczy, że zaczynam doceniać pamięć osoby młodej. Powoli przypominam sobie wszystko, co chcę pamiętać i opisać, ale też i wiele wydarzeń, które chciałbym się pozbyć - choćby i wyciąć skalpelem z mózgu. Ale to niemożliwe.
To było parę dni temu. Stałem na peronie. Absolutnie całą powierzchnię dookoła wypełniała muzyka. To, co było w zapętlonym kawałku, przypominało mi dzikie zwierzę. Dudnienie w uszach bębnów i gitar basowych zaś do złudzenia imitowało pulsowanie rozwścieczonego mięśnia sercowego.
Mojego, by być dokładnym. I sam sobie ten los zgotowałem.
"through these times / I've always held your hand
by your side / everyday you couldn't stand"
Gdy zbliżał się refren, zbierałem tyle powietrza w płuca, ile tylko się dało. Potem było już pełne oddanie się wspomnianej dzikości.
"I'll hold on / to see you rise again
I'll still love / you 'til the bitter end"
Czułem... coś na kształt piekącego uczucia. Wyobrażałem sobie, jak jakaś nieznana siła swoimi szponami rozszarpuje mi, od środka, żyły i tętnice, wysysając z nich... truciznę. Mroczną, jak środek listopadowej nocy. O ironio, wszystkie złe rzeczy działy się właśnie w listopadzie, mam więc prawo uważać ten miesiąc za plugawy. A teraz - czułem się oswobodzony. Przez to, gardło zaczęło odmawiać posłuszeństwa i, jakby dla protestu, zaszło chrypą. I tym bardziej tekst, wręcz wykrzykiwany, brzmiał przejmująco.
"'til the bitter end"
To wszystko zaczęło się podczas mojej nieobecności internetowej, a skończyło tamtego dnia, w tamten wieczór. Happy end, co trzeba podkreślić. Ale o tym wszystkim napiszę innym razem...
_________________________________________
♫ Archive - Again
To było parę dni temu. Stałem na peronie. Absolutnie całą powierzchnię dookoła wypełniała muzyka. To, co było w zapętlonym kawałku, przypominało mi dzikie zwierzę. Dudnienie w uszach bębnów i gitar basowych zaś do złudzenia imitowało pulsowanie rozwścieczonego mięśnia sercowego.
Mojego, by być dokładnym. I sam sobie ten los zgotowałem.
"through these times / I've always held your hand
by your side / everyday you couldn't stand"
Gdy zbliżał się refren, zbierałem tyle powietrza w płuca, ile tylko się dało. Potem było już pełne oddanie się wspomnianej dzikości.
"I'll hold on / to see you rise again
I'll still love / you 'til the bitter end"
Czułem... coś na kształt piekącego uczucia. Wyobrażałem sobie, jak jakaś nieznana siła swoimi szponami rozszarpuje mi, od środka, żyły i tętnice, wysysając z nich... truciznę. Mroczną, jak środek listopadowej nocy. O ironio, wszystkie złe rzeczy działy się właśnie w listopadzie, mam więc prawo uważać ten miesiąc za plugawy. A teraz - czułem się oswobodzony. Przez to, gardło zaczęło odmawiać posłuszeństwa i, jakby dla protestu, zaszło chrypą. I tym bardziej tekst, wręcz wykrzykiwany, brzmiał przejmująco.
"'til the bitter end"
To wszystko zaczęło się podczas mojej nieobecności internetowej, a skończyło tamtego dnia, w tamten wieczór. Happy end, co trzeba podkreślić. Ale o tym wszystkim napiszę innym razem...
_________________________________________
♫ Archive - Again
Subskrybuj:
Posty (Atom)