Siedzę przed komputerem, zastanawiając się, jak zebrać materiał, który narósł przez cały ten czas, który byłem z dala od Internetu, a przede wszystkim - od mojego bloga. Wydarzyło się przecież tyle rzeczy, że zaczynam doceniać pamięć osoby młodej. Powoli przypominam sobie wszystko, co chcę pamiętać i opisać, ale też i wiele wydarzeń, które chciałbym się pozbyć - choćby i wyciąć skalpelem z mózgu. Ale to niemożliwe.
To było parę dni temu. Stałem na peronie. Absolutnie całą powierzchnię dookoła wypełniała muzyka. To, co było w zapętlonym kawałku, przypominało mi dzikie zwierzę. Dudnienie w uszach bębnów i gitar basowych zaś do złudzenia imitowało pulsowanie rozwścieczonego mięśnia sercowego.
Mojego, by być dokładnym. I sam sobie ten los zgotowałem.
"through these times / I've always held your hand
by your side / everyday you couldn't stand"
Gdy zbliżał się refren, zbierałem tyle powietrza w płuca, ile tylko się dało. Potem było już pełne oddanie się wspomnianej dzikości.
"I'll hold on / to see you rise again
I'll still love / you 'til the bitter end"
Czułem... coś na kształt piekącego uczucia. Wyobrażałem sobie, jak jakaś nieznana siła swoimi szponami rozszarpuje mi, od środka, żyły i tętnice, wysysając z nich... truciznę. Mroczną, jak środek listopadowej nocy. O ironio, wszystkie złe rzeczy działy się właśnie w listopadzie, mam więc prawo uważać ten miesiąc za plugawy. A teraz - czułem się oswobodzony. Przez to, gardło zaczęło odmawiać posłuszeństwa i, jakby dla protestu, zaszło chrypą. I tym bardziej tekst, wręcz wykrzykiwany, brzmiał przejmująco.
"'til the bitter end"
To wszystko zaczęło się podczas mojej nieobecności internetowej, a skończyło tamtego dnia, w tamten wieczór. Happy end, co trzeba podkreślić. Ale o tym wszystkim napiszę innym razem...
_________________________________________
♫ Archive - Again
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz